-Jeśli chodzi o religię, to na co to wszystko? - tak rozpoczyna się kolejna rozmowa, w sąsiedniej wiosce.
-My nie jesteśmy świadkami Jehowy - prostujemy.
Na twarzy starszego człowieka od razu pojawia się życzliwy uśmiech. Wyszedł z domu tylko po to żeby spławić natrętnych wyznawców Jehowy, a tu zaskoczenie. Rozmawialiśmy ponad godzinę.
Zacznijmy jednak od początku. Jest taki fragment Świątkowej Małej, do którego nie dotarliśmy podczas naszych wędrówek jeszcze nigdy.
Jadąc drogą w stronę polsko-słowackiej granicy, zwłaszcza zimą, jesienią i wczesną wiosną widać po drugiej stronie Wisłoki stare, drewniane domy malowane na niebiesko.
Łemkowskie chałupy zwane były chyżami i miały specyficzną budowę. Pod jednym dachem mieściły się tu pomieszczenia mieszkalne, gospodarskie i do tego stajnia. Mnogość funkcji sprawiała, że owe domy osiągały długość nawet 25 metrów. Chyża pokryta była wysokim, dwuspadowym dachem, pod którym można było schować spore ilości siana, lub słomy. Dodatkowo paszę dla zwierząt można było schować w tzw. zachatach. Na Łemkowszczyźnie lasy były gromadzkie, to znaczy wspólne, dlatego też drewna do budowania domów w tamtych czasach nigdy nie brakowało. W wioskach stało nieraz po 100 i więcej drewnianych chałup, do dzisiaj pozostał zaledwie mały ich odsetek.
"To jest ten dzień" stwierdzamy jednogłośnie i jedziemy wąską dróżką za cerkwią, która przechodzi w szutrową, a potem całkiem polną drogę. Po prawej stronie, pod skarpą, leniwie płynie Wisłoka, w której płytkiej wodzie pluska się rodzina z dziećmi. Rzeka w tym miejscu nie jest kamienista, nurt jest spokojny, dlatego też promienie słoneczne szybciej nagrzewają wodę. Raj na ziemi, chyba każde dziecko marzy, żeby mieć takie miejsce do zabawy i kąpieli przy domu.
Zatrzymujemy się przy pierwszej drewnianej chyży, przy której widzimy starszego mężczyznę. Dowiadujemy się, że dom pochodzi z 1910 roku. Każde słowo, które z nim udaje się zamienić jest pilnie monitorowane za pośrednictwem otwartego okna przez członków rodziny, więc odpuszczamy i pytamy o dom na samym końcu tejże drogi.
-Tam mieszka taki facet - mówi nam - ale on dużo polityką się interesuje. Ale chcecie to idźcie do niego, on wam nic nie zrobi.
Tak czy siak, zapewne byśmy tam poszli, ale po takiej rekomendacji od sąsiada... ruszamy.
Wejście na podwórko z drogi nie jest najprostsze. Całość otoczona jest pastuchem, sprawdzamy - nie ma prądu, więc przekraczamy go górą.
Na powitanie wypadają na nas z domu dwa kundle, jeden z nich nosi butne imię Rumcajs.
- Niezły Pan ma dzwonek - mówimy.
Mężczyzna mieszka w starej chyży, która wygląda, jakby miała zaraz przełamać się na pół. W najniżej położonej części mieści się obora, z której przez drzwi zerka na nas cielak. Część mieszkalną łatwo odróżnić po tym, że jest pobielona. To dawny zwyczaj, jeszcze z czasów łemkowskich. Malowało się tylko część mieszkalną.
W niewielkiej odległości od wejścia do domu piętrzy się sterta obornika. Na podwórku stoi wysłużony wóz drabiniasty, grabarka, przewracarka, kosiarka rotacyjna - widać, że sprzęty były ostatnio używane przy sianokosach.
- Mnie tu przywieźli małego. Mama była z Nowego Targu, ojciec z Krakowa. Ta chałupa z lat 1900 jest, nad drzwiami wejściowymi była data, ale to czas zatarł.
Mężczyzna jest średniego wzrostu, jego włosy, lekko przydługie, trudno nazwać siwymi - one są bielusieńkie, podobnie jak zarost. Bystre spojrzenie, swobodne ruchy. Można powiedzieć, że nieźle się trzyma.
Znów słyszymy coś, co pewnie jeszcze nieraz będzie nam dane zarejestrować. Mianowicie to, że po wojnie władze namawiały do zasiedlania tych terenów. Działki cięli od rzeki w górę, aż pod sam las.
- A że Łemków wysiedlili? Oni wartali tego.W ,,Katoliku" - w gazecie pisali o nich, o tych bandach UPA, a tytuł tego artykułu był "Czarne podniebienie" - mówi.
Z podwórka widzimy jedną z cerkiewnych wieżyczek...
Mieszkając na końcu wsi, z dala od miasta u naszego rozmówcy i mieszkającego z nim siostrzeńca, zajmującego się gospodarstwem, wykształcił się specyficzny sposób patrzenia na świat.
Ma 74 lata. Twierdzi, że jest zdrowy, że nawet jego rodzice dożyli w dobrej formie 90-tki. A wszystko dlatego, że dawniej powietrze i żywność nie były skażone, a teraz wszystko zatrute, we wszystkim chemia. Wystarczy spojrzeć na drzewa, którym liście zwykle brązowiały dopiero we wrześniu, a teraz ma to miejsce już w lipcu.
- Ludzie z miasta mówią, że nam tu dobrze, bo świeże powietrze, ale cóż z tego jak pracy nie ma, zarobków nie ma.
Podczas wielu lat pracy w handlu napatrzył się na konsumpcjonizm, na układy i układziki, stąd jego poglądy i brak wiary w siłę sprawczą władzy zarówno na szczeblu lokalnym jak i państwowym.
Za przykład podaje swojego ojca, który brał udział w pierwszej i drugiej wojnie światowej. Zesłano go do Niemiec, gdzie przebywał w obozie w Dachau, skąd udało mu się uciec. Kiedy przyszedł czas na emeryturę okazało się, że władza ludowa nazwała go wrogiem socjalizmu i świadczenie się nie należy. Skoro udało mu się uciec z obozu to musiał mieć jakieś układy, musiał współpracować z wrogiem.
Do rozmowy dołącza się drugi mężczyzna. Obaj zgodnie twierdzą, że doskonałym przykładem złego zarządzania majątkiem państwowym jest Magurski Park Narodowy. Okoliczne miejscowości znajdują się w otulinie tego parku, dlatego też uprawa, koszenie, wycinka znajdują się pod nadzorem ekologicznym. Lasy ponad wsią leżą na terenie parku.
- Wejdź Pan do lasu, to jest tragedia. To jest majątek narodowy? Tu zaraz graniczymy z lasem, tam są takie mokre tereny, bagna. Potężne jesiony tam były wszystko wymarło. Gdzie stoi, to stoi, reszta leży. Ludzie piszą, ale to tam nikt za nic nie odpowiada - skarży się.
W okolicy powszechnie twierdzi się, że park ich ogranicza i szkodzi. Nasi rozmówcy powołują się na to, że na Podhalu też jest park, ale tam ludzie mogą sobie od nich drewno kupić na opał, coś rzekomo mają z tej ,,bliskości" obszaru chronionego. A tutaj w Parku drewno przewraca się, leży i gnije. Faktem, z którym trudno polemizować, jest to, że zanim w 1995 roku powstał Magurski Park Narodowy mnóstwo ludzi z okolicy pracowało w lesie przy zrywce drewna. Objęcie tego terenu ochroną sprawiło, że stracili oni źródło utrzymania, możliwość pracy.
-,,Odcięli nas od świata, od roboty" - mówi młodszy z Panów.
Tak mija im życie tu, na końcu drogi, nad brzegiem rzeki, na skraju wsi, na obrzeżach Parku, na krańcu Polski...
Sierpień 2020
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli spodobał Ci się nasz wpis - zostaw po sobie ślad :)
Dziękujemy za odwiedziny!